Pomyślałem, pójdę na śnieg, do ogrodu. Słońce
nie ogrzeje krzewu, nie w styczniu. Potrafię jeszcze wejrzeć
w dom. Może to tylko kwestia światła. Może przejrzystość szyb.
Nie ma to jak wybrać się na jutrznię, z wódką, i być.
Ciągle cicho w ogrodzie, nie skrzypi śnieg, bo nie ma śniegu.
Myśli uciekają do innej sceny, w młodniaku, gdzie najpierw
grad ciął plecy do krwi, przecinał policzki i wargi,
a potem ta sama twarz liczyła krople deszczu.
nie ogrzeje krzewu, nie w styczniu. Potrafię jeszcze wejrzeć
w dom. Może to tylko kwestia światła. Może przejrzystość szyb.
Nie ma to jak wybrać się na jutrznię, z wódką, i być.
Ciągle cicho w ogrodzie, nie skrzypi śnieg, bo nie ma śniegu.
Myśli uciekają do innej sceny, w młodniaku, gdzie najpierw
grad ciął plecy do krwi, przecinał policzki i wargi,
a potem ta sama twarz liczyła krople deszczu.
fot. John Vachon, Deszcz i wiatr, Indianapolis, styczeń 1942
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz