poniedziałek, 22 października 2012

Chodzi o to, że deszcz uderza miarowo


 

Pomyślałem, pójdę na śnieg, do ogrodu. Słońce
nie ogrzeje krzewu, nie w styczniu. Potrafię jeszcze wejrzeć
w dom. Może to tylko kwestia światła. Może przejrzystość szyb.
Nie ma to jak wybrać się na jutrznię, z wódką, i być.

Ciągle cicho w ogrodzie, nie skrzypi śnieg, bo nie ma śniegu.

Myśli uciekają do innej sceny, w młodniaku, gdzie najpierw
grad ciął plecy do krwi, przecinał policzki i wargi,
a potem ta sama twarz liczyła krople deszczu.


fot. John Vachon, Deszcz i wiatr, Indianapolis, styczeń 1942

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz