niedziela, 30 grudnia 2012

Didgeridoo
















Krótko przed świtem zasnę w Prozerpinie. Z twierdzeń
o punkcie to lubię najbardziej, które stałości
przypisuje przestrzeń, jak tę choćby w pulmanie
Pacific Express (wymiary najpierw oswoją


lokalnie, od pełnych piersi drobią przez pępuszek,
przez duży palec do podkolanówek na tekowej
ramie wszechświata; w tym zwykłym miejscu kończą się
ich tory, więc wracam do jej ciepła bardziej


oswojony). Some day you’ll be sorry,
mówi ci twoja własna trąbka, ale ty wiesz,
że to znana melodia i dalej nasłuchujesz,


i śnisz, że w Prozerpinie kończy się tor, i słyszysz
nieznany, uwodzicielski głos twierdzący,
że najpiękniejsze jest o antypodach


zdjęcie: Weronika Woźniak, Japoneczka  [ weronikawozniak.net ]

Pepik poznaje Cesarza Wszystkich Szadoków






















Cesarz udzielił mi audiencji po wstawiennictwie
na właściwym szczeblu. Liczyłem na to, że Cesarz,
będąc magiem i pomazańcem zna odpowiedź
na dręczące mnie pytanie: jaka jest natura następnego kroku?

Wszak musiał Wielki N. objawić mu tę wiedzę,
żywiłem nadzieję, wszak każdy przekrój musi mieć
swoje źródło. Dywan puszył się na mnogich stopniach,
złapałem zadyszkę, a jeszcze nie dotarłem do wrót pałacu.

Usłyszałem: mój drogi, poczęstuj się cuksem, napij likieru.
Trzymaj na języku słodycz. Nie oblizuj warg, pozwól, aby cukier
zbierał się na ich powierzchni, żeby ściekał leniwą, słodką
strugą na brodę. Zgadnij, gdzie spadnie kropla, ciężka od słodyczy.


grafika: Joe McFadden, Don Quixote

niedziela, 16 grudnia 2012

droga do limnai













wybierz się, kolego, doliną efremowej rzeki, zachęcił śnieguła,
co potwierdził gągoł świstem lotek nad modrym dunajem.


jednak pepi, jeszcze kierownik lecz wkrótce włóczęga, puści się
przez kromieryż, gdzie jak głosi klechda siadło dwóch cesarzy,


by podziwiać barok lub nad knedlem testować szerokości ostrza.
tamże pouczony o morzach i rzekach, o czerniach i bielach, a też


o konstancy, o florze i faunie, ruszy pepi do limnai, niewielkiej
wioszczyny, gdzie czarną polewkę do wtóru piszczałek poda


mu weganin, amator hierarchii. ile śmiechu będzie z pepiego włóczęgi,
bo dziurawe zęby, kieszenie i pępek, tego po ablucjach nie potwierdzi


pytia, nie doniesie gągoł, zabyje śnieguła - tylko wpis na fejsie,
z przymrużeniem oka, zaświadczy istnienie, chęci i talenty.


ależ przecież dojdzie pepi brzuchomówca, bo wybrał się, drepcze,
i zostawia ślady! - złożą modrą przysięgę klenie i różanki, i dunaj


przysięgnie, i ten wers bez pary, i wy, wędrownicy, i duzi, i mali

za wcześnie na drogę do Limnai,

















kierowniku - a potem ułożył wozówką kilka cegieł.
śnieg jakby wahał się spaść - czy dostatecznie
zgniła już bruzda, czy karki przywykły dostatecznie,
do mżawki? oberkierownik pepi poczynił z tutejszym

 
gawronem zakład, że śniegu nie będzie do wigilii,
że ważniejsze ma obowiązki. a gawron, wręcz przeciwnie,
że nigdy lepiej nie prezentuje się czarne niż na
nietkniętym białym: "w pierwszej chwili, to jakbym


szamanem był albo z puchu wyjęty cudownie
inny, przeciwny. dopiero potem obu nas szarość
pozbawia: mnie tła do lotu, jego - sensu opadania."
ależ ty, gawron, pindolisz, oberkierownik pepi
wyjmuje czerwone lajty i kurzy, w dziób dmucha,
a potem patrzą na nimbostratus i czekają

wszystko, co napędza wiatr



















chciało mnie dziś wyprosić za drzwi:
wieżyczkowate niebo i kot, i ogród
za podmiejskim domem. tu piłem
wódkę w tamten bosy śnieg, tu

radowała mnie przejrzystość szyb -
myliłem ją z wejrzeniem w Was.
wybrałem podróż, wybrałem kłus
przez winnej góry zbyt niewinną chęć -

taki się sobie jawię coraz mniejszy.
i wszystko, co napędza wiatr składa
skrzydła siadając przy mnie na najniższej
z traw: weź się w garść, radzi. lub jakoś tak

niedziela, 18 listopada 2012

Pepik wnosi o kolejne wcielenie

http://www.youtube.com/watch?v=XzgrCHyZiLg


pepi chciał podziękować poprzez radiolinię
wszechświatu za własne wcielenie. ani myślał
zacząć modlitwą lub korniej. ani myślał
ciszą lub spazmem nabożnym, nie wirowały

pierścienie saturna, zmywarka, rozwódka

w objęciach listonosza. pod trójką żyła trójka
przypadkowych ludzi, a on w jedynce i ciernik
płynął na dżetstrimach, i śpiewały "smirnoff!" syreny

w cieśninach. kurwa, jaki smutek, myśli sobie

pepik i śle najwyższemu esem, że dziękuje
bardzo za to, że się ów wcielił w niego akurat
wtedy i wtedy. chcę się z tej folii wyrwać,

obczaja, ten uśmiech rozkurzyć, w którym ust kąciki

podnoszą się nigdy wyżej niż zażyczy kosmos. stary
jednak to widzi i wyraża kadry nowym zoomem, filmem,
chromem generacji, tak że ni ma nagrody, że wyłącznie średnia.

milcz mały, woła cię mołnia





















nie byłem nigdy tak z marzenia,
ani sukienki, których dotykałem,
żeby nie widzieć dotyku i ciała,
nie czuć falbanki, ani na języku

oddechu. oczy, w które wpadłem

miały zawsze dno, dno zielone,
modre albo rdzę jak na końcu
pochylni. wyjmij mnie z siebie,

wyjmij, ile razy szeptałem - żeby

nie dopuścić głosu - pozaziemską
kapsułą. milcz, mówiły stopnie
mołnii i unosiły jakoby wyżej,
jakoby w otwarty kosmos 


fot. Aleksander Gidulianow  Twarz człowieka

Osaczeni





















wnuk pepiego spojrzał na wszystkich osaczonych,
spojrzał na ich palce jak radził mu dziadek,
spojrzał na poobiedni wietrzyk, co całkiem niedbale
zamiótł po nich ślady i przysypał piaskiem

te ich zamierzenia, w które uwierzyli. sroka z gałęzi

przypatrzy się kucającemu za ławką malcowi,
ukradnie pierścionek i wróci na konar,
a zaręczyny będą ważne jak odcisk na kliszy -

koncypował najmłodszy z pepików, a potem

siadł jak dziadek do kawy porannej i dyktował
wierszem sercu co ma robić, a oczom co widzieć,
żeby w osaczenie wejść na palcach i zniknąć 



fot. Jegor Rudomietkin Podróż do dzieciństwa

pepik ubija pianę złudzeń















dla swego mistrza, anioła o ciemnej karnacji,
dla najwierniejszego sługi, fafika, o karnacji ciemnej,
dla najprzyjaciela swojego, sowika, który jest
także ciemniejszej karnacji niż sos śmietanowy,

imbir (zmielony drobno), skórka cytryny, kurczaczek -

jeżeli wszystkie istoty karnacji ciemnej a zarazem martwe
są w tym sosie, i wszystkie martwe i w sosie istoty
są ciemnej karnacji, to czy wszystkie istoty, te w sosie,

i te o ciemnej karnacji będą martwe? - zadaje pytanie

pepik, bo nieuk i matematyki ledwo liznął z aniołem,
sługą swoim pepikiem i przyjaciółmi, sowikiem i cieniem
sowika, cieniem fafika i swoim, oraz brakiem cienia (anioł) 



fot. Weronika Woźniak Piana złudzeń

buka znajduje pamiętnik


















dni przyszłych, i wszystko co pojutrze
już się dokonało: staw pokrył się rzęsą,
ciało zestarzało i straszy niczym wyciągnięty
tiszert. tylko pędy róż są zieleńsze

od tych z dzieciństwa, słodsza straciatela

i bielsze obłoki, więc madam lejdi buka
zakłada najbielszą z podkolanówek i maluje
kreskę, uchwycik do duszy: chodź maleńki,

wejdź we mnie, a ja tobą będę. przechodzę

do gościnnego pokoju i jestem u siebie: tu
odrzucam loki i dotykam piersi, cały jestem
z ciebie lejdi buko bejbi, nieśmiertelnie cały 



fot. Colin Hamilton Foehn gap

środa, 24 października 2012

cały jesteś z wiatru,



















 
mały książę, usłyszałem, cały jesteś z wiatru.
nie będziesz mieć gazanii, glicynii, ani pnącej
róży, nie będziesz mieć domu i zimą do ogrodu
nie wyjdziesz nigdy boso, by liczyć neptuny -

jesteś tu przejazdem. przejeżdżasz przez serca,
śpisz w nich, przykrywasz się życiem, ale budzisz
się w podróży, bo nic co z ziemi, nie wyrasta w tobie:
dziewczyna z jasnym warkoczem, twoje dzieci,

lokaty, teściowie - wszystko w dwunastym domu,
za siódmym irtyszem czeka na ciebie tęskniąc,
ale ty, mały książę, jak już mówiłem cały jesteś
z wiatru. i tylko wiatr kochasz, głupio i na próżno

w śnieg padają owoce, soczyście czerwone -


























- chciałam się obudzić nad morzem łaptiewów,
kiedy wiatr wydzwania na soplach i w szklankach,
chciałam się obudzić i wyciąć przerębel, i weń
wrzucić nagość i tych kilka pestek, które z ust
mi zdjęły chłód, gorycz i czerwień. ale ty tak
na mnie spojrzałaś i patrzysz, jakby pod lustrem
wody były takie same: rzeki, śniegi i krzewu
ułamana gałąź, pochówek i nieba przepadnięty
błękit. może już skoczyłam, pomyślałam wtedy,
może właśnie jestem nad morzem łaptiewów
i najbielszą dłonią łamię tę gałązkę, a tamte
owoce toczą się i toczą, soczyście czerwone,
po śniegu, po śniegu


autor wiersza: republika południowej papryki

spalmy swoje statki,

https://www.youtube.com/watch?v=bTEEdkRHNYU



spalmy, niech pozostanie pustka blogów
i zawieszenie wszystkiego co pałęta się
w etyce z zeszłego sezonu. spalmy, że
świszczy kos i spalmy ciała splecione
po przypadkowej wódce, spalmy białe
piraty, boćki i jantary, spalmy burzowy lot
i spalmy westchnienia, wszystko kurwa spalmy,
spalmy jak pali się stare klisze, flanele i szmaty,
spalmy każde słowo, a potem gadajmy,
że spaliły się same, twierdźmy z największym żalem,
że nie dorósł do skoku lęk, że nie dorosła krew,
że nic nie urosło do spalenia, a trzeba spalić -

zostawmy tylko przerażenie i tę pustkę, którą
wsadzasz do swego statku i w niej wzlatujesz


autor wiersza: anioł pułkownika buendii